11 dni, 364 godziny, 15840 minuty, 950400 sekund.
11 dni, 364 godziny, 15840 minuty, 950400 sekund.
Jak mam opisać te wszystkie niezwykłe przeżycia przy pomocy zaledwie 2000 słów? Jak zmieszczę tu każdy życzliwy uśmiech, każdą pomocną dłoń, każdy krok który sprawiał ból, ale równocześnie kształtował charakter i przybliżał do Boga? To niełatwe zadanie, ale spróbuję.
Na twarzach radość. W oddali widać wieże klasztoru. W gardle drapie od śpiewania, a może trochę ze wzruszenia? Czyżby to był już koniec? Jest 14 sierpnia 2012 rok, parę minut po dziesiątej. Grupa czwarta wchodzi na Jasną Górę. Będzie można się wreszcie wyspać, zjeść normalny obiad, sprawdzić powiadomienia na fejsie, posiedzieć przez godzinę w wypełnionej po brzegi wannie… Tylko dlaczego jakoś tak drapie w tym gardle? Dlaczego tyle radości, tyle wzruszenia? Tysiące pęcherzy, bolące nogi, niewyspanie, a mimo to ma się ochotę iść dalej i dalej, i wcale nie chce się tej wanny i tego obiadu i tego komputera. Jak to możliwe? Głowę zalewa fala wspomnień. Jak to wszystko się zaczęło?
Pamiętam mój pierwszy dzień pielgrzymowania, jakby to było wczoraj. 4 sierpnia, godzina 6:45. Zbiórka przy kościele p. w. Trójcy Świętej i Wniebowzięcia NMP w Biłgoraju. Mnóstwo ludzi, których nie znam, których widzę pierwszy raz w życiu. Dopiero po chwili dostrzegam znajome twarze. Dokładam swój bagaż do utworzonego wcześniej gigantycznego stosu. Jeszcze parę minut i wyruszamy. Dziwne uczucie. Iść ramię w ramię, mijać domy, ulice, które zwykle mijało się jakoś tak nieuważnie, w pośpiechu. Pierwszy pielgrzymkowy zwyczaj poznaję już po pierwszych krokach. Na ulicach stoją ludzie, pątnicy machają, pozdrawiają ich.
Każdego dnia na naszej drodze Bóg stawia ludzi. W sklepie, w kościele, w pracy, w szkole, w domu. Przechodzimy obok nich szybko, obojętnie, biernie. Naszą uwagę skupiamy zwykle na sobie, na naszych problemach. Pielgrzym uczy się dostrzegać człowieka obok siebie, wyciągać do niego rękę w prostym geście życzliwości.
Pierwszy przystanek w kościele p. w. św. Marii Magdaleny. Zgromadziły się tu wszystkie grupy XXX Pieszej Pielgrzymki Diecezji Zamojsko-Lubaczowskiej na Jasna Górę. Coraz więcej znajomych twarzy, uśmiechów, radości z bycia we wspólnocie. Msza Święta. Teraz umocnieni Eucharystią możemy iść dalej. Złączeni wspólnym celem, z intencjami w sercu. Zostawiamy za sobą nasze domy, wygodny fotel przed telewizorem, mięciutkie łóżko. Zostawiamy rodziny, przyjaciół, codzienność. Idziemy z nadzieją w sercu, że może po powrocie coś w naszym życiu się zmieni.
Kolejne dni są do siebie podobne. Późne popołudnie. Dochodzimy do miejscowości, w której kilka godzin wcześniej nasi bezcenni kwatermistrzowie - Mateusz Brodziak i Karol Koman - szukali dla nas noclegu. Chwila niepewności. Stodoła? Daleko trzeba iść z ciężkim plecakiem? Często próba charakteru, lekcja pokory. Na myśl przychodzą słowa Jezusa : „Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm (…) ?” (Mt 6,25). Odrobina powietrza, pokarmu, snu. Nic więcej. Pielgrzym uczy się jak niewiele potrzeba dla ciała i jak wiele potrzeba dla duszy.
Zdumiewa mnie gościnność gospodarzy. Częstują, gotują, robią kanapki. Tyle poświęcenia, otwartości, dobroci. Starają się jak mogą, byśmy mogli wypocząć przed dalszą wędrówką. Kolacja, kąpiel, liczenie pęcherzy. Niekończące się rozmowy na przeróżne tematy. Godzina 21:00. Wyciskamy z siebie ostatnie siły. Na chwilę rozstajemy się z naszymi gospodarzami lub zabieramy ich ze sobą. Czas na apel. Wszyscy gromadzimy się w miejscu, gdzie wcześniej były bagaże. Pod drzewem, na polu, przy drodze. Siadamy na karimatach. Czymże byłby czwórkowy apel bez scholi! Magda, Marcin, Mateusz, Kasia, Gosia i dwie Karoliny pomagają rozruszać mięśnie, a potem wprowadzają w nastrój modlitwy i zadumy. Szczególne wrażenie robi piosenka w wykonaniu Gosi i ks. Krzysztofa Hawro pt. „Franciszkowe pytania”. Często mikrofon porywa czteroletnia Nikola Paszkowska, która już czwarty raz uczestniczy w pielgrzymce. Apel prowadzi oczywiście ks. Michał – przewodnik grupy czwartej. Wszyscy w ciszy i skupieniu słuchają jego słów. Kończy się kolejny dzień pielgrzymowania, ofiarowujemy go Matce Bożej. Na zakończenie modlitwy i chwil refleksji wspólne odśpiewanie apelu. To niesamowite, że w tym samym czasie, w różnych zakątkach ludzie spotykają się w kościołach, kaplicach, w grupach mniejszych lub większych i łączą się duchem z Jasną Górą. Są, pamiętają i czuwają. Dźwięk pieśni niesie się echem daleko po okolicznych polach, lasach. Gdzieś w trawie słychać świerszcza. Powoli zapada zmrok. Czując ducha wspólnoty tworzymy koło, łapiemy się za dłonie. Śpiewamy razem ostatnią pieśń tego dnia. Następnie ze wszystkich ust padają proste słowa. Dobrze, że jesteś.
Wracamy do domów, w których mamy nocleg. Zmęczeni upałem, całodziennym marszem, pęcherzami, obolałymi nogami. Szczęśliwi, że dziś udało nam się przejść kolejny etap bez korzystania z „trumny”. Jeszcze chwila rozmowy. Łyk wody. Przepakowywanie, wypakowywanie. Jaka jutro będzie pogoda? Zabrać płaszcz? Warto iść z kimś doświadczonym, kimś kto był już na pielgrzymce. Kimś kto doradzi co zabrać, jak się ubrać na poligon. Nie wiem jak poradziłabym sobie bez moich sióstr z grupy noclegowej. Nie doceniamy często ludzi, którzy nas otaczają, pomagają. Nie doceniamy tego, co mamy. Pielgrzym uczy się dziękować, za każdą radę, każdą kanapkę, którą ktoś się z nim podzielił, za każdy łyk wody. Gasimy światło. Leżymy na karimatach, na twardej podłodze lub na łóżku w obcym domu. Bolące mięśnie nie pozwalają zasnąć zbyt szybko. Wiele myśli krąży po głowie. Co ja tutaj robię? Czego szukam? Pielgrzym uczy się modlić słowami św. Franciszka:
„O, Panie, spraw, abym nie tyle szukał pociechy, co pocieszał;
Nie tyle szukał zrozumienia, co rozumiał;
nie tyle szukał miłości, co kochał.
Ponieważ dając siebie, otrzymujemy;
zapominając o sobie, odnajdujemy siebie;
a przebaczając, zyskujemy przebaczenie.”
Pobudka wcześnie rano. Słońce wstaje razem z nami. Poranny chłód orzeźwia. Akumulatory naładowane, woda i kanapki w plecaku. Idziemy dalej. Modlitwa na rozpoczęcie dnia. Godzinki. Pięknymi słowami nasze usta i serca już od rana chwalą Maryję. Za chwilę dotrzemy do kościoła. Msza Święta. Od razu nabieramy więcej siły, przypominamy sobie po co tu jesteśmy. Zabieramy ze sobą w drogę Jezusa.
Śpiewamy cały czas. Idzie się wtedy jeszcze przyjemniej. Na chwałę Pana. Przede mną raźno maszeruje sześcioletni chłopiec. Zaciska mocno ręce na szelkach plecaka. Ten widok dodaje skrzydeł. Rozglądam się. Jesteśmy dla siebie braćmi i siostrami. Widzę radość, ludzi pogrążonych w rozmowie. Jedna z sióstr niesie dwa plecaki – pomaga. Uśmiechy pojawiają się na twarzach mimo zmęczenia, zwątpienia, upału. Jeszcze parę kroków i postój. W lesie, na polanie. Obcowanie z przyrodą. Oddychanie pełną piersią. Podziwianie dzieł Stwórcy. Gdzieś obok na karimacie rozłożyła się schola. Magda wyciągnęła flet poprzeczny. Melodia prześlizguje się pomiędzy rozmowami i śmiechem. Zamykam oczy. Jakoś tak dobrze i lekko. Gdzieś w świecie ludzie dopiero się budzą, zwlekają powoli z ciepłych i wygodnych łóżek, a my zrobiliśmy już 10 kilometrów. Niedaleko, pod rozłożystą sosną swoją pracę rozpoczęły siostry: Ryszarda Granda, Agnieszka Dudzic, Małgorzata Gozdecka i Teresa Radomska. Już od rana pomagają jak mogą. Bandażują, przylepiają plasterki, przekłuwają pęcherze, nacierają maściami. Zawsze z uśmiechem, cierpliwością, pokrzepiającym słowem. Jeszcze minuta i trzeba się podnieść, zwinąć karimatę. „Grupa czwarta przygotowuje się do wyjścia!”. Idziemy dalej. Bracia: Paweł Skubis i Rafał Czarny przygotowują megafony i mikrofony. To oni dbają o to by dźwięki pieśni i słów dotarły do ucha każdego pielgrzyma. Porządkowi: Marcin Koper, Adam Koper, Paweł Stokłosa i Łukasz Paszkowski czuwają nad bezpieczeństwem. Czujni, machający chorągiewkami, wszędzie ich pełno. Za chwilę różaniec. W dłoniach pojawiają się niepozorne przedmioty, nieodzowne na pielgrzymce. Plastikowe, drewniane, kolorowe – różne paciorki na których odciśnięte są ślady modlitwy. Brat Mateusz zbiera do kapelusza intencje. Rozmowy milkną. Przypominamy sobie jak wiele problemów zostawiliśmy w domu. Jak wiele problemów, intencji przedstawiali nam znajomi, rodzina, prosząc o modlitwę. Oprócz plecaka dźwigamy na swoich barkach ciężar trosk i smutków. Powierzamy wszystko Maryi ufając, że trud naszego pielgrzymowania nie pójdzie na marne. Po różańcu do mikrofonu podchodzi ks. Michał. Z jego ust padną słowa pokrzepienia, albo pouczenia. Zachęci do korzystania z sakramentu pokuty. Być może znów, tak jak poprzedniego dnia weźmie gitarę od brata Mateusza i coś zaśpiewa, a gdy się zmęczy poprosi ks. Krzysztofa o przeczytanie konferencji. Nasi księża są niezastąpieni. Nie ma powodu żeby zbyt długo mieć ponurą minę. Wraca pogodna atmosfera. Pielgrzym uczy się pokładać nadzieję w Panu i wierzyć, że z Nim może przenosić góry.
Kolejny postój. Tym razem w niewielkiej miejscowości. Znów życzliwi ludzie. Ciepły posiłek, coś do picia i odrobina cienia. Czego więcej potrzeba? Wszyscy leżą, odpoczywają. Tylko dwaj chłopcy nie wyglądają na zmęczonych. Biegają, skaczą. Skąd oni mają tyle siły? Karolina, z którą siedzę na karimacie wyciąga „Dzienniczek św. siostry Faustyny”. Podaje mi go. Już wiem co to oznacza. Zabieram się za szukanie fragmentu. Na następnym etapie koronka do Miłosierdzia Bożego. Jak wiele podczas tej pielgrzymki powiedziała nam św. Faustyna! Najbardziej podobał mi się fragment z dnia, gdy wędrowaliśmy po poligonie. Upał, żar leje się z nieba. Idziemy od bardzo wczesnego poranka. Zmęczenie doskwiera. Już niewiele zostało z czwórki. Trumna pełna braci i sióstr, którzy ustali w drodze. „Dzienniczek” otworzył mi się na fragmencie o cierpieniu, upale i obłoku, którym Jezus przysłonił słońce na prośbę siostry Faustyny. Bardzo pokrzepiający fragment. Zwłaszcza, że późnym popołudniem niebo pokryły chmury, nawet przez chwilę pokropiło. Takich pięknych momentów było więcej. Choć dni były do siebie podobne, to każdy wnosi coś nowego, kształtuje w pewien sposób nasze charaktery. Idę przesiąknięta wspomnieniami, przeżyciami. To już ostatnie kroki. Patrzę na biało-żółte flagi, na ludzi stojących na ulicach i machających do nas. Częstochowa. Mamy na sobie białe koszulki z logo pielgrzymki. Przez głowę przewijają się przeróżne obrazy. Półmetek pielgrzymowania. Apel w Staszowie, na którym zgromadziły się wszystkie grupy. W kościele bielusieńko od koszulek, tych samych które mamy na sobie teraz. Bębenki, oklaski, śpiew. Podobna atmosfera była w Janowie, gdzie prezentowały się wszystkie grupy. Prawie 90 osobowa czwórka śpiewała swój hit wytrwale, aż drżały mury janowskiego kościoła. Przypominają mi się też czwórkowi goście, którzy w swoich konferencjach skierowali do nas wiele mądrych słów. Misjonarz z Tanzanii, który opowiadał o swojej pracy, o tym jak żyją ludzie na innym kontynencie. Siostry Pasterzanki: Agnieszka i Danusia, które opowiadały o swoim zakonie, o swoich patronach, o trudnej misji jakiej się podjęły. Ks. Marian Wyrwa, który mówił niezwykłą konferencję o problemie depresji, który zatacza coraz szersze kręgi we współczesnym świecie. Świecie, gdzie największą wartość ma pieniądz, w którym wciąż brakuje czasu na to by zadbać właściwie o swoją duszę, o drugiego człowieka. Siostra z Krucjaty Wyzwolenia Człowieka, która dzieliła się z nami historią ze swojego życia, dała świadectwo o tym jak Bóg w nim działa. Zapraszała nas także do włączenia się w dzieło Krucjaty. Ks. Adam Dworzycki, który pięknie mówił o modlitwie. Uczył nas jak rozmawiać z Bogiem, jak słuchać Jego głosu. Wszyscy zasiali w naszych sercach słowa, które jeśli tylko będziemy pielęgnować, wydają obfite owoce.
Teraz stoimy tu. Trochę żal, że wszystkie te dni już minęły. Tak szybko. Tron Maryi już tak blisko. Jeszcze kilka chwil i będziemy mogli się Jej pokłonić, ujrzeć Jej oblicze. Dookoła śpiew, taniec. Rozglądam się, klaszcząc i skacząc razem z innymi. Już wiem, że jeśli Bóg da, wrócę tu znów, za rok. By spotkać tych wspaniałych ludzi, czuć jak radość rozpiera od środka. Jak to się stało? Skąd tyle sił? Ponad 300 kilometrów! Doszliśmy. Choć tak naprawdę to nie koniec naszej drogi. Czeka nas teraz jeszcze cięższy szlak. Nasze życie. Jeśli twój życiowy bagaż jest za ciężki, spakowałeś do plecaka zbędne kilogramy, szukasz prawdy i jesteś spragniony miłości, wybierz się w drogę z Bogiem i z nami. Już za rok! 365 dni, 8760 godzin, 525600 sekund. Odliczamy!
Autor: Karolina K.
2012-09-11