ZAIMPONOWAŁ NAM SWOJĄ ODWAGĄ

     W historii obozu Dachau heroicznym czynem zapisał swoje nazwisko kleryk Ojców Jezuitów, Ludwik ANTON. Jego odważne wystąpienie w obronie znieważonego krzyża narobiło zamieszania wśród naczelnych władz obozowych, głośnym echem odbiło się w całym obozie. Z kilkudziesięcioma więźniami pracował on w komandzie polnym na Pohlnhofie. Był to duży majątek należący niegdyś do Polaka, piękny ogród położony nad rzeczką i duży szmat pola - stąd zapewne pochodzi nazwa tego obszaru „Pohlnhof” . Majątek ów został zabrany właścicielowi i przeszedł pod administrację niemie­ckich władz państwowych. Od obozu Dachau położony był w odległości około trzech kilometrów. Więźniowie pracujący w tym komandzie pod kie­runkiem kapa w otoczeniu Esesmanów i ich wytresowanych psów wilczu­rów, codziennie ze śpiewem maszerowali do pracy. Praca na polu jest przyjemna, dlatego niech cała okolica i ludność widzi jak więźniowie z radością w sercu z wesołą, choć z plugawą piosenką, maszerują do pracy. Majątkiem całym z ramienia władz niemieckich zarządzał Niemiec Esesman w randze podoficera. Jakiś czas pracowałem w tym komandzie. Trzeba przyznać, że ów zarządca nie wtrącał się zbytnio do pracy więźniów. Zdawało się, że był dosyć względnym człowiekiem.

     Nad rzeczką przy drodze stało duże drzewo - lipa, a na niej wisiał dużych rozmiarów krzyż z wizerunkiem Ukrzyżowanego Chrystusa. Więźniowie, przeważnie Polacy, a w większości księża, przechodząc koło figury Chrystusa, zdejmowali czapki, chcąc zadokumentować swą wiarę. To wprawiało w szał niektórych Esesmanów. Bili za to więźniów, popychali i grozili surowymi następstwami. Przeważnie kazali śpiewać, zbliżając się do krzyża plugawe piosenki. Nie było rady, rozkaz niemiecki - święta rzecz - musimy śpiewać, lecz upór Polaków ma swoje znaczenie. Czapki nadal zdejmują więźniowie z głów swoich. Esesmani, chcąc położyć kres samowoli niewolników, postanowili zrzucić krzyż. Gdy więźniowie pracowali na polu, Esesmani karabinami oderwali duży wizerunek Chrystusa. Przykry widok przedstawił się oczom wierzących więźniów. Zhańbiony wizerunek Pana Jezusa trzyma się zaledwie na jednym gwoździu. Działo się to na oczach 2 polskich chłopców, mieszkających niedaleko majątku. Młodzi chłopcy donieśli więźniom o wyczynach Esesmanów. Wiadomość tę, posłyszał kleryk Ludwik Anton. Niektórzy z bólem serca przeżyli tę bolesną scenę, a niektórzy w obawie kary słowa nie powiedzieli. Ludwik Anton energicznie wystąpił z odważnym protestem. Zgłosił się do zarządcy majątku i przedłożył mu całą sprawę. Zarządca nie chcąc się mieszać w niepotrzebne sprawy, machnął ręką i powiedział, że to nie jego sprawa,  niech się uda do kogo innego. Esesmani pilnujący komanda słyszeli rozmowę i protest naszego kolegi. Przywołują kapo i oznajmiają mu, że wnoszą na śmiałka meldunek do kancelarii obozowej. Kapo zaś powtórzył słowa Esesmanów naszemu koledze. Sam nawet chętnie rad by się pozbyć takiego odważnego buntownika. Wracając z pracy na obiad, rzeczywiście Esesmani złożyli ów meldunek na odważnego więźnia. Należało się spodziewać, że szybko zlikwidują takiego śmiałka. (...)

      Było to lato 1944 roku, gdy buta niemiecka malała, a powoli kruszyła się potęga Trzeciej Rzeszy. Komendantem obozu w tym czasie był pułkownik Weiss, człowiek względnego serca. Aczkolwiek surowy, wymagający; ale trzymał cały obóz w garści. Skończył się obiad i wymarsz do pracy poobiedniej. Kleryk Anton maszeruje na Pohlnhof. Znałem go dobrze, gdyż przebywałem z nim na jednej sali. Był bardzo stanowczy, uparty, a przy tym bardzo koleżeński. (...) Przepisowo melduje się, podaje swój numer i nazwisko, "J a w o h l " - tak jest! Jeden z oficerów oznajmia mu, że wczoraj wpłynął karny meldunek na niego o bunt i spisek przeciw organizacji Esesmanów. "Czy przyznaje się do winy? "Nie" - padła śmiała odpowiedź. Jestem katolikiem i występuję w obronie krzyża, a nie organizacji Esesmanów". Esesman wyciąga rewolwer, przystawia do twarzy i pokazuje mu kulę. "Widzisz ją, ta kula czeka na ciebie za bunt". Znowu pada śmiała odpowiedź: "Jeżeli jestem winien, gotów jestem ponieść zasłużoną karę". Jak wściekli kręcą  się po sali z oburzenia Esesmani. Ale jest lato 1944 roku. Potęga Niemiec się kurczy. Gdyby to był rok 1940! Jedna kula i wolność! Potężnym głosem -"raus" - wynoś się, wrzeszczy oficer. Kleryk Anton opuszcza kancelarię. Można sobie wyobrazić, co działo się w duszy naszego kolegi.

      Tego samego dnia przed południem przyjechał na Pohlnhof sam komendant Weiss w towarzystwie dwóch oficerów. Wezwał zarządcę majątku i wszyscy poszli na miejsce, aby zobaczyć prawdziwy obraz zajścia. Nie ma krzyża na drzewie. Po raz drugi zostaje wezwany do kancelarii obozowej do samego komendanta Weissa. Znowu kategorycznie zażądał umieszczenia krzyża na tym samym miejscu. Na bloku wszyscy z przerażeniem czekają końca. Płyną modlitwy w intencji kolegi do Tronu Wszechmocnego. Niektórzy zaś ostro potępiają wyczyn kolegi. Ten stoi twardo, niczym się nie zraża. Kapo zwolnił go z pracy, należy do nieprzydzielonych, siedzi na bloku. Zdaje się nam, że godziny jego są już policzone. Żal nam młodego człowieka liczącego zaledwie 20 kilka lat życia. Przed nami świta już wolność. Ten biedny wybiera inną wolność przez piec krematorium. Czekamy cierpliwie, zdając się na Opatrzność Bożą. Tymczasem po kilku dniach donoszą nam koledzy, że ci sami Esesmani pilnujący komanda, szukają w wodzie krzyża. W rzeczce w pewnej odległości od lipy, na której wisiał krzyż, znaleźli go uczepionego o gałęzie drzewa. Nowa otucha wstępuje w serca nas wszystkich. Ludwik Anten rozpogodził swe oblicze. Obóz cały huczy radością. Wielu kolegów świeckich przychodzi pełnią uznania, aby mu złożyć serdeczne gratulacje z jego kapłańskiej postawy. Ten sam krzyż splugawiony przez bezbożnych Esesmanów, teraz na nowo odnowiony, zawisł na tym samym drzewie. Maszerujący więźniowie do pracy, znowu z głęboką czcią mogą zdejmować czapki, by oddać hołd Chrystusowi Zwycięzcy. Zaimponował nam swoją odwagą nasz młody kolega współwięzień. Wszyscy w obozie złożyli mu należny hołd. Bóg kierował jego losem. Szczęśliwie przetrwał i wrócił do Ojczyzny swojej. Dziś pracuje jako duszpasterz na Ziemiach Odzyskanych.

Ks. Czesław Dmochowski - były proboszcz naszej parafii


Autor: Ks. Czesław Dmochowski
2010-12-14


KALENDARZ

Piątek
4
października


Wspomnienie św. Franciszka z Asyżu


15.00 - Koronka do Miłosierdzia Bożego

SŁOWO BOŻE NA DZIŚ

TRANSMISJA MSZY ŚWIĘTEJ

KATOLICKIE PRZEDSZKOLE

ZGROMADZENIE SIÓSTR SERAFITEK

Z GALERII

Najnowsze intencje

Matko Boża Nieustającej Pomocy prosimy Cię o dar potomstwa dla nas.

Za wstawiennictwem Matki Najświętszej proszę Pana Jezusa o zdrowie, miłosierdzie nad grzechami, szczęśliwą podróż, opiekę od zła i błogosławieństwo w całym życiu dla całej rodziny Jana.

Matko Boza Ciebie prosimy ratuj rodzine,ratuj nas przed epidemia .O uzdrowienie,zbawienie Mikolaja,Tomasza,Ani.Za rodzenstwo Ewe,Bogdana ,rodzine,za Ele ,dzieci.O przeblaganie,wynagrodzenie za grzechy Ani,Tomasza,Mikolaja ,Ele,za dzieci Mariole,rodzine.Za wszystkie grzechy popelnione w tych rodzinach .Za zmarlych rodzicow,przodkow z tych rodzin o Niebo .O zbawienie grzesznikow.Za dusze w czyscu cierpiace,za sp Pawla Kowalczyk.,za Sp Abp Henryka Hoser

Wszystkie intencje

Kalendarium Parafialne

25 X 1748 r. ks. Jan Mroczkowski (pierwszy proboszcz naszej parafii) erygował prebendę Bractwa Trójcy Świętej.

28 X 1952 r. dzięki staraniom ks. Czesława Koziołkiewicza Kuria Biskupia w Lublinie wyraziła zgodę na otwarcie nowej placówki dla sióstr serafitek.

13 X 1991 r. Ks. Dziekan Bogusław Wojtasiuk rozpoczął systematyczne odprawianie nabożeństw w Domu Pomocy Społecznej w Teodorówce.

Dzieje Parafii

Biłgoraj i okolice na fotografii

Festiwal SOLI DEO

Klub Strzelecki i Klub Kolekcjonerski Victoria - Biłgoraj